Moja kuchnia wykazuje się niezłą ekonomicznością. Nie wyrzucamy jedzenia prawie wcale, jeśli już się to zdarza to jest to to, co po kupieniu okazało się niesmaczne. Ekonomicznego gotowania nauczyłam się na studiach. Nie wytrzymałabym ani jednego dnia bez ciepłego obiadu. Trzeba było więc wykazać się niezłą kreatywnością, aby dwa przywiezione z domu kotlety, zamienić w pyszne obiady na cały tydzień. Pamiętam, że z domu wywoziło się wszystko co można było, a dopiero później kombinowałam co z tego upichcić.
Mam swoje sposoby na niemarnowanie jedzenia. Zacznę od tego, czym dla mnie jest ( lub nie jest) ekonomia gastronomii.
1) Nie oznacza ona spożywania śmieciowego jedzenia, nie oznacza tez tańszych produktów. Oznacza natomiast zyski czerpane z niemarnowania jedzenia i rozsądnych zakupów. I nie są to tylko zyski finansowe - to też lepsza jakość spożywanych pokarmów, czy bardziej czyste środowisko. Ja osobiście wolę kupić mniejszą ilość lepszej jakości produktów, niż większą gorszej, które i tak pewnie by się zmarnowały.
2) Ekonomia gastronomii to sposób na wykazanie się kreatywnością w kuchni. Zawsze najsmaczniejsze obiady wychodzą mi z resztek - bo dopiero wtedy naprawdę kombinuję czego do potrawy dodać, czy jak ją przyprawić, aby całość wyglądała tak, jakby od początku była zamierzonym efektem. Dzięki takiemu podejściu nie jemy na okrągło tego samego - 2 lub 3 obiady resztkowe zapewniają naszym posiłkom niezłe urozmaicenie standardowego menu.
3) Oprócz oszczędności pieniędzy to także spora oszczędność czasu. Nie latam kilka razy w tygodniu po supermarkecie nerwowo szukając produktów na półkach. Robię to raz na tydzień, ale porządnie. To też czas oszczędzony na przygotowywaniu posiłków - np. przez mrożenie resztek. W końcu nie trzymając się kurczowo przepisów, a gotując kreatywnie nie muszę latać do sklepu osiedlowego, bo nie mam łyżki śmietany.
4) To też lepsza jakość jedzenia - dzięki domowemu wyrobowi niektórych produktów np. makaronu. I tutaj ważna uwaga - nie porównujcie kosztów przygotowania domowego dżemu, czy jajecznego makaronu do najtańszych dostępnych w markecie produktów. Te domowe albo w ogóle nie maja swojego odpowiednika na sklepowej półce, albo są one naprawdę drogie. Przygotowane w domu składniki potraw stają się więc luksusowe. Oczywiście trzeba mieć na to czas, ale uwierzcie, wystarczającą jego ilość oszczędzicie robiąc zakupy rzadziej.
To tyle "filozofii", teraz trochę konkretnych przykładów z życia w mojej kuchni:
1) Zakupy. Zawsze poprzedzone przemyśleniami. Robimy je raz w tygodniu. Tak naprawdę zaczynają się od przeglądu tego, co jeszcze jest w zapasach i co trzeba zużyć jak najszybciej. Biorąc to pod uwagę powstaje menu na kilka dni. Następnie tworzę w głowie konkretną listę zakupów i zawsze się jej trzymam. Kupuję tylko tyle, ile potrzebuję. Zakupy to też promocje w marketach, na które trzeba uważać. Korzystam z nich tylko wtedy, jeśli i tak miałam w planie kupić oferowane produkty lub jeśli znam ich regularną cenę i wcześniej miałam ochotę je nabyć, ale były po prostu za drogie. Ostatnio dużo jest promocji 1+1 gratis, korzystam z nich, jeśli oferowane produkty mają długą datę ważności do spożycia, oczywiście przy zachowaniu wyżej wymienionych warunków.
2) Mrożenie. To ważny punkt na mojej ekonomicznej liście, który wymaga rozbicia na podpunkty.
- Kupuję dużą ilość warzyw, kiedy są one najsmaczniejsze i najtańsze (takich, jak papryka, dynia, cukinia, bakłażan), myję, kroję w kostkę lub w paski i zamrażam w woreczkach. Później wyciągam tylko taką ilość, jaką potrzebuję do konkretnej potrawy. Dotyczy to też resztek warzyw kupowanych na bieżąco. Jeśli potrzebuję tylko pół papryki zielonej, pół czerwonej i pół żółtej, to resztę kroję i zamrażam.
- Produkty, których nie daje się tak łatwo od siebie porozdzielać mrożę w porcjach na jeden obiad. Dotyczy do głównie mięsa. Warto takie porcje opisać datą i nazwą.
- Mrożę także gotowe obiady. Jeśli zostanie np spora ilość zapiekanki makaronowej, czy zupy. To dobry sposób na nie obrzydzenie sobie konkretnego obiadu. Dotyczy to także bulionu, który później świetnie nadaje się do robienia sosów, czy podlewania zapiekanych warzyw.
- Mrożę zioła. Często potrzebuję tylko trochę natki pietruszki, czy koperku. Resztę siekam i mrożę tak samo, jak warzywa. Dotyczy to też ich nadmiaru z działki oraz moich balkonowych ziół, kiedy zbliża się zima.
- No i resztki. Ile razy zostało Wam po obiedzie jedno udko z kurczaka, kawałeczek pieczeni, czy boczku, na który nie mieliście już ochoty? Wszystko to zamrażam, a kiedy uzbieram odpowiednią ilość robię zapiekankę z makaronu lub spaghetti bolognese. Sos z tych resztek jest o wiele lepszy niż z mięsem mielonym.
- Trzeba przy tym pamiętać, aby regularnie korzystać z zamrożonych produktów. Znam przypadki zamrażalników, do których włożenie jedzenia jest równoznaczne z ich późniejszym wyrzuceniem.
3) Zapasy. W mojej spiżarce są produkty, bez których nie umiałabym tak dobrze "zarządzać jedzeniem". Dają mi one psychiczny komfort tego, że zawsze jestem w stanie zrobić porządny obiad, czy szybko przygotować coś dla niespodziewanych gości. Podstawą są różnego rodzaju mąki, makarony (których ilość w moim domu nawet mnie przyprawia o zawrót głowy), kasze, brązowy ryż, kuskus, soczewica, ciecierzyca, pomidory w puszcze, tuńczyk, fasolka czerwona, produkty potrzebne do domowego wypieku chleba, czosnek, cebula, mleko, mrożony groszek, dobra oliwa i olej z pestek winogron, przyprawy. To jest moja baza, na której przeżylibyśmy pewnie ze 2 tygodnie, a może i dłużej.
4) Przetwarzanie produktów i resztek. Oprócz powyższych sposobów, z wykorzystaniem mrożenia, mam jeszcze inne. Z warzyw z rosołu powstaje pasztet, z buraków z barszczu sałatka, z ziemniaków z obiadu przekąski, z resztek rukoli pesto, a z całotygodniowych resztek pyszny omlet na sobotnie śniadanie. Wykorzystują również zalewy np. z suszonych pomidorów w oleju, które dodaję np. do sosów. Nie wyrzucam skórki z parmezanu - świetnie nadaje się do zupy serowej lub do sosu carbonara. Przez jej intensywny smak nie muszę dodawać dużej ilości świeżo tartego sera. Przetwarzam też warzywa i owoce z działki. Robię domową jarzynkę, dżemy, kompoty. Resztę pieczywa zużywam do zrobienia panini, bułki tartej, lub zagęszczam nim sosy i zupy.
5) Domowy wyrób. Piekę domowy chleb, którego koszty są nieporównywalnie niższe od odpowiednika w piekarni. Bochenek takiego chleba waży prawie 1,5 kg, wystarcza nam na cały tydzień, nie psuje się i w sobotę jest tak samo pyszny jak w poniedziałek. Robię domowy makaron jajeczny , zamiast kupować gotowe, drogie tagliatelle. Także sama aromatyzuję oliwę z oliwek. Niewielkim nakładem pracy można mieć w swojej kuchni oliwę czosnkową, pepperoni, cytrynową, czy orzechową, których ceny w sklepach są niezmiernie wysokie. Dzięki ich domowemu przygotowaniu mamy też pewność, że smak czosnku pochodzi od czosnku, a nie od innych wynalazków. W domu robię też pizzę i zdrowe fast-foody, jeśli mamy na nie ochotę. Do domowego wyrobu zaliczyłam też domową uprawę. Uprawiam np. zioła - rosną niesamowicie zarówno na balkonie jak i w domu. Z jednej paczuszki nasion oregano, mam pod ręką jego krzaczek przez kilka miesięcy w roku, a im więcej go używam, tym szybciej rośnie. Zioła kupowane w doniczkach bardzo szybko więdną i są mniej aromatyczne. Poza tym jaka to frajda coś wyhodować samemu. Na balkonie wyrośnie nam dużo warzyw, takich jak botwinka, marchewka, czy nawet cukinia.
6) Porządek. Ważne jest stałe miejsce w lodówce poszczególnych produktów - dodatki do kanapek leżą u mnie w jednym miejscu, aby o niczym nie zapomnieć. Warzywa mają swoje własne mieszkanie w lodówkowej szufladzie. To samo dotyczy kuchennych szafek - trzymając np. mąki na stałych miejscach na bieżąco wiem, czego zaczyna brakować. W utrzymaniu porządku pomagają też różne pojemniczki. U mnie przydają się do przechowywania płatków, migdałów, czy słonecznika - zawsze widzę więc, jaki zapas posiadam.
6) Porządek. Ważne jest stałe miejsce w lodówce poszczególnych produktów - dodatki do kanapek leżą u mnie w jednym miejscu, aby o niczym nie zapomnieć. Warzywa mają swoje własne mieszkanie w lodówkowej szufladzie. To samo dotyczy kuchennych szafek - trzymając np. mąki na stałych miejscach na bieżąco wiem, czego zaczyna brakować. W utrzymaniu porządku pomagają też różne pojemniczki. U mnie przydają się do przechowywania płatków, migdałów, czy słonecznika - zawsze widzę więc, jaki zapas posiadam.
A teraz mój pomysł na wykorzystywanie resztek w taki sposób, aby na powstałe z nich jedzenie czekało się cały tydzień. Sobotni poranek w domu musi być z gospodarnym omletem Alisz.Kto u nas spędzał weekend, ten wie, że bez niego się nie obędzie.
Sobotni omlet Alisz
Przepis na ten omlet jest niezmiernie łatwy. Dzięki niezawodnym i prostym proporcjom nie może się nie udać. Jest idealnym sposobem na "utylizację resztek" z całego tygodnia. Wykorzystuje się do niego zarówno nabiał, jajka, jak i wędliny, czy warzywa. Najlepsze w tym przepisie jest to, że jego baza pozwala na dodatnie prawie wszystkiego. To może być nawet mięso z kurczaka, feta, czy świeże pomidory i szpinak. Równie dobrze smakuje na słodko, można więc w niezły sposób
zagospodarować resztkę dżemu, czy smakowego jogurtu. Wtedy smażymy
wersję bez dodatków (jaja, mleko, mąka, i w tym przypadku nieco cukru), a na koniec całość smarujemy np. dżemem, czy nutellą. Dzięki temu nie smakuje on za każdym razem identycznie, ale za każdym razem jest niezwykle pyszny.
Składniki na 2 porcje:
- 3 jaja
- 9 łyżek mąki pszennej
- 9 łyżek mleka
- resztki znalezione w lodówce: kiełbaska, papryka czerwona, czarne oliwki, 2 plasterki żółtego sera
- ząbek czosnku
- sól
- pieprz
- pół łyżeczki przyprawy do gyrosa
- olej
- serek do smarowania/ keczup/ sos czosnkowy
Sposób przygotowania:
Jajka roztrzepuję z mlekiem, następnie mieszam z mąką. Dodatki kroję i dodaję do powstałej masy. Całość przyprawiam do smaku sola, pieprzem i przyprawa do gyrosa. Na dużej patelni rozgrzewam olej z pestek winogron, kiedy osiągnie wysoka temperaturę wlewam ciasto omletowe, całość wyrównuję na patelni. Smażę pod przykryciem na małym gazie, kiedy wierzch zaczyna się ścinać, zsuwam omlet na duży talerz i przekładam go na druga stronę. Smażę do zrumienienia się. Podaję gorący z dodatkiem tego, co akurat mam w lodówce - serka kanapkowego, keczupu lub sosu czosnkowego.
Ten wpis bra udział w akcji "Ekonomia gastronomia"
·
·
Prawdy być może oczywiste, ale... no, prawdziwe po prostu :)
OdpowiedzUsuńJa dorzuciłabym jeszcze to, że staram się nie kupować półproduktów. jeżeli coś w mojej kuchni jest przeznaczone "tylko do czegoś", to... na pewno będzie użyte maksymalnie 2 razy i się zmarnuje.